Nowy rok szkolny dopiero co się zaczął, dzieciaki pochodziły na zajęcia niespełna dwa dni, a mój pierworodny już zdążył złapać jakiegoś wirusa i rozłożyć się na łopatki. Naprawdę nie wiem jak Łukasz to robi, ale ten dzieciak jest wiecznie chory! Ile my już w niego lekarstw wlaliśmy, ile syropów na wzmocnienie wcisnęliśmy, ile szczepionek mu wkłuliśmy to tylko sam Bóg wie! Nic to nie dało, bo Łukasz jak chorował, tak choruje i to przynajmniej raz na miesiąc, a czasem nawet częściej. Z jednej choroby zdąży wyjść, to zaraz druga się przyplącze i od nowa lekarz, leżenie w łóżku i faszerowanie się medykamentami.
Z powodu nawracających chorób i infekcji Łukasz już nie raz trafiał do szpitala. Za żadnym razem lekarze jednak niczego nie wykryli, a syn, mimo swojej chorowitości, ma zadziwiająco dobre wyniki zdrowia. „Taki organizm” – mówią, „musi swoje wychorować” – powtarzają. Wychorować? Ok, ja wszystko rozumiem, ale on choruje ciągle od ponad trzech lat. Przecież na to musi być jakieś wytłumaczenie. Łukasz miał już robione badania chyba na wszystko, łącznie z HIV i białaczką. Nic nie wykryto. Nasz syn jest po prostu chodzącym magnesem na choroby. Jeśli ktoś w naszej rodzinie zaczyna chorować to już ustawiamy się w kolejce w aptece i kupujemy też leki dla Łukasza, bo pewnym jest, że nasz pierworodny zaraz też będzie chory.
Tym razem to ja musiałem wziąć zwolnienie w pracy i zostać z synem. Na szczęście mam wyrozumiałego szefa.