Jeszcze na studiach zarzekałam się, że nigdy, ale to przenigdy nie będę pracowała w korporacyjnym kurniku, w którym przestrzeń przypadająca na jednego pracownika ogranicza się do około dwóch metrów kwadratowych. Jednak, jak to często w prawdziwym, postudyjnym życiu bywa, realia zawodowe szybko zweryfikowały moje podejście do tego, czego na pewno w życiu nie zrobię. Moja lista „nigdy, przenigdy” uległa znacznemu skróceniu. Co więcej, nowe punkty dopisuję do niej po naprawdę dokładnym przemyśleniu sprawy.
Gdy człowiek przez określony (pisząc „określony” mam na myśli „długi”) czas po skończeniu studiów nie może znaleźć zatrudnienia, zaczyna zmieniać swoje podejście do poszukiwanego stanowiska pracy. Nagle przestaje nam przeszkadzać to, co jeszcze przed chwilą wydawało się nie do zniesienia.
- Praca wraz z dwudziestoma innymi osobami w jednej przestrzeni biurowej porozdzielanej jedynie kartonowymi ściankami? – Przynajmniej nie będę czuła się samotna.
- Szum rozmów innych osób wokół Ciebie? – Prawie zupełnie mi nie przeszkadza!
- Praca w systemie zmianowym? Pewnie! Przynajmniej czasem dłużej sobie pośpię.
- Walka o wyniki sprzedażowe i poczucie ciągłej rywalizacji? – Przecież nie będę robiła tego do końca życia (no chyba…)!
Póki co każdego dnia staram się tłumaczyć sobie, że naprawdę nie jest źle. Może moja praca nie jest idealna, ale jakoś daje radę, a co najważniejsze – ja daję radę! Mimo początkowego złego nastawienia w sprzedaży idzie mi całkiem nieźle, osiągam dobre wyniki i w przyszłości mam szansę zostać koordynatorem sprzedaży.
Najnowsze komentarze